wtorek, 25 października 2016

Och rany! U mnie znowu same zmiany :))

Hej wszystkim, dobry wieczór ;)
Jak ten czas szybko leci... ;) Kto śledzi mojego fanpage to wie, że ostatnimi czasy tam miałam z Wami większy kontakt niż tutaj.
No właśnie, kto śledzi fanpage widział też, że na początku września pojawiło się na nim zdjęcie, pod którym napisałam, że w moim życiu ostatnio dużo się dzieje i niebawem Wam wszystko wyjaśnię.

Miałam w swoim życiu ostatnio parę przykrych sytuacji, ale powoli na szczęście wszystko wraca do normy...
Ale może zacznę od początku...
Pod koniec sierpnia powiedziałam sobie, że chcę zrzucić parę kilogramów a przy okazji dostosować porządną dietę do swojej choroby, tak by cukry unormowały się a na talerzu było zdrowo i kolorowo.
Na pierwszej wizycie byłam pod koniec sierpnia, bodajże 31.08.
3 września, w sobotę miałam jeszcze raz jechać do Wałcza aby odebrać rozpisaną przez Panią dietetyk dietę. Niestety nie dojechałam...Miałam wypadek na wjeździe do Wałcza- nie będę się rozpisywać co i jak, powiem tylko, że mam trochę za ciężką nogę i nie wyhamowałam, wskutek czego uderzyłam w tył auta, które zatrzymało się przede mną. Karetka, szpital, tomografy, prześwietlenia, przesłuchania, policja... Tyle atrakcji i wrażeń w jeden dzień. Skręcony kręgosłup szyjny i trzy tygodnie w kołnierzu ortopedycznym, trzy tygodnie L4.
Na szczęście wszystko jest już w porządku, no może poza mandatem i paroma innymi kosztami, które niestety muszę z tego tytułu ponieść.

Pod koniec września jednak wróciłam już do pracy, a także zaczęłam naukę jako dietetyk. Jest to roczna szkoła policealna, po której zdobędę doświadczenie w układaniu diet, fizjologii człowieka itd. Mam nadzieję, że pomoże to nie tylko mi w mojej chorobie, ale także w walce z anemią, a także, że będę mogła posłużyć radą innym osobom, które chcą zmienić coś w swoim odżywianiu czy też mają jakieś żywieniowe problemy.
Zjazdy odbywają się mniej więcej co dwa tygodnie w weekendy i jak na razie jestem bardzo zadowolona z tego, że zapisałam się do tej szkoły.

Muszę się też pochwalić Wam moją 'małą' aktoreczką.. ;)
Mianowicie Julia brała udział w konkursie, w którym jej zadaniem było pokazanie się w 'streecie' ;)
Wspólnymi siłami nagrałyśmy filmik. Julia wygrała nagrodę miesiąca września czyli deskę snowboardową- teraz tylko opanować technikę śmigania po stoku.




Dwa tygodnie temu Marta- moja najmłodsza bratanica obchodziła swoje pierwsze urodzinki. Ten czas tak szybko leci, a Mała jest taka słodka!
Kilka dni po roczku postawiła swój pierwszy krok, a teraz śmiga już jak struś pędziwiatr ;)




Tydzień temu zaś byłam w Warszawie. Pierwszy raz miałam okazję zwiedzić i zobaczyć dokładniej naszą stolicę, bo wcześniej byłam tam tylko przejazdem.
Widziałam Pałac Kultury- to od zawsze było moim marzeniem, a PGE Narodowy 'od podszewki' też robi wrażenie. Mogliśmy zobaczyć nawet wnętrza szatni i wanny, w których piłkarze relaksują się po meczach. Polecam każdemu taką wycieczkę, bo na prawdę to fajna sprawa ;)
W drodze powrotnej byliśmy jeszcze w Licheniu- to taki mały Watykan ;)




Zajrzyjmy do kuchni ;)

Dziś przygotowałam babeczki marchewkowe ;)

Składniki:

  • 2 szklanki startej marchwi
  • 1 1/2 szklanki mąki
  • 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 3/4 szklanki oleju
  • 3 duże jaja
  • przyprawa do piernika
  • 1/2 szklanki cukru trzcinowego
  • cynamon
  • kilka kostek czekolady bez cukru- do polewy
Pieczemy w 180 stopniach, 25 minut. 







A to, tak na poprawę humoru- dobranoc ;*


wtorek, 16 sierpnia 2016

Czy to kurcze jakaś klątwa? Zepsuła się druga pompa...

Cześć Kochani, jestem tak, jak obiecywałam kilka dni temu na fanpage ;)
Trochę minęło od mojego ostatniego posta tutaj, ale muszę przyznać, że miałam ostatnio ciężki okres w swoim życiu i jakoś nie mogłam nawet się zebrać, żeby coś tutaj napisać, ale sami rozumiecie...
Zaraz wszystko Wam wyjaśnię. 

Skończyło się u mnie błogie wakacyjne lenistwo i zaczęła rutyna i codzienność. Od 25 lipca pracuję. Tak jak wspominałam, dostałam staż w Urzędzie Gminy jako młodszy referent. Można powiedzieć, że zastępuję sekretarkę, czyli póki co sama nią jestem. 
Niby prosta praca, ale czasami ilość dokumentów nie jednego mogłaby przerazić, ale cóż, wszystko przecież jest do zrobienia! :)
Dla mnie najgorsze jest w tym wszystkim poranne wstawanie... Godzina 6.00... budzik rozbrzmiewa się w niebogłosy, a przecież ja tak bardzo jeszcze chciałabym pospać... Ale nie ma łatwo, trzeba wstać i iść do pracy...

Wszystko było już prawie ok, weszłam jak to się mówi w rytm codzienności, aż do czasu...
Czasu, gdy pewnego poniedziałkowego popołudnia- byłam już po pracy, miałam jechać do Piły na zakupy. Przed tym zjadłam obiad i chciałam podać sobie insulinę... i zaczęło się...
W mojej pompie nie działał jeden z przycisków... Myślałam, że coś się zawiesiło więc wyjęłam baterię, ale sytuacja się powtórzyła... Niby tylko jeden przycisk, ale nie mogłam zrobić żadnego kroku poza wejściem w menu pompy, co nic mi nie dawało.
Kiedyś już miałam taką sytuację, że pompa przestała działać ( wtedy wyskakiwał mi komunikat BRAK PODAWANIA).
Pompa była wtedy jeszcze na gwarancji, więc zadzwoniłam na infolinię i po kilku dniach dostałam nową. Było to jakieś dwa lata temu- myślę sobie- no tak pompa ma cztery lata gwarancji, więc znowu zepsuła się przed gwarancją, więc będę musiała na kilka dni przejść na peny i pewnie znowu wymienią. 
Odszukałam więc numer na infolinię i zanim miałam zamiar wyjechać zadzwoniłam.
Pani wysłuchała co się stało z pompą, następnie poprosiła mnie o dane i numer seryjny pompy, po czym oznajmiła mi, że pompa jest po okresie gwarancji gdyż ta liczy się od dnia odebrania pierwszej pompy, czyli w moim przypadku wrzesień 2011. Nowa- wymieniona pompa w tym momencie mi nie przysługiwała.
Kazano udać mi się do lekarza rodzinnego, po receptę na insulinę bazalną i przejść na terapię za pomocą penów.
Ale... Jak miałam to uczynić skoro mój lekarz rodzinny tego dnia już nie przyjmował?
Udałam się więc na SOR w Pile...
Po pena wysłano mnie na internistyczny, dostałam tam bez żadnego 'ale' fiolkę insulatardu i pena, ale przecież jedna fiolka nie starczy mi na zbyt długo. Poszłam więc znowu na SOR zarejestrować się żeby przyjął mnie jakiś lekarz, aczkolwiek okazało się, że w kolejce czeka minimum 30 osób i chyba nie wyszłabym stamtąd do wieczora. Stwierdziłam, że jadę do domu, a rano załatwię receptę u lekarza rodzinnego.
Wróciłam do domu i musiałam przełamać swój lęk, lęk przed ukłuciem,,, nie wiem dlaczego, ale strasznie bałam się ukłuć się penem... 

Po dwóch czy trzech dniach miałam na brzuchu już straszne siniaki- trafiałam w naczynka krwionośne. Wyglądało to po prostu strasznie.
Najbardziej bałam się jak dobrać odpowiednio dawki insuliny żeby w nocy nie 'zaliczyć' hipoglikemii... Po wypisach ze szpitala jakoś udało mi się to ogarnąć...
Na pompę z refundacji mogłam zapisać się w kolejkę, aczkolwiek pewnie dostałabym ją za kilka lat, bo moja hemoglobina jest zbyt wysoka.
Skóra po zastrzykach wyglądała coraz brzydziej...
Przeglądałam strony różnych firm, które produkują pompy. Czytałam opinie itd.
Nie chciałam już nawet rozważać zakupu pompy tej firmy, której dwie mi się już popsuły.
Upatrzyłam sobie pompę firmy Roche- model ACCU CHEK Combo.
Rozważaliśmy z rodzicami nawet zakup pompy na raty, bo dowiedziałam się od znajomego, że firma daje taką możliwość. Bo skąd nagle wziąć dziesięć tysięcy...
Moja rodzina postanowiła mi pomóc i dzięki Nim mogłam zakupić pompę prywatnie.
Paczka przyszła do mnie w piątek. W czwartek musiałam udać się jeszcze do szpitala, w celu 'spisania' dawek insuliny i ustawień kalkulatora bolusa, bo nie miałam jak sprawdzić tego w starej pompie. Nie zastałam niestety swojego lekarza prowadzącego, a Pani Doktor, która akurat miała dyżur stwierdziła, że mi nie pomoże, bo w kwietniu miałam wysoką hemoglobinę.
Przypomniałam sobie jednak, że w domu mam kartki gdzie te dawki są rozpisane i podłączę sobie pompę sama.
Nie chciałam jednak robić tego 'na szybko', bo to inny model, całkiem inne menu, dosłownie wszystko jest to inaczej. 
W piątek zaraz po pracy wyjeżdżaliśmy z rodzicami i ciocią na wesele do Raciborza. 
Do Leszna kierowała mama, ja niestety zaliczyłam hipo i do Poznania zbytnio nie ogarynałam ;)
Od Leszna wsiadłam za 'stery' i szczęśliwie w nocy dojechaliśmy na miejsce.
Wesele też było super, zaskoczyły mnie detale, które Para Młoda miała dopięte na ostatni guzik ;)
Ukłon w Waszą stronę Kochani ;)
Wybawiłam się, nogi bolą mnie do dzisiaj ;)
Z Anetą i Pawłem ;)

Wesele bez pompy, ale z POMPĄ! ;)





Będąc tak daleko stwierdziłam, że muszę jechać do Oświęcimia, bo moim zdaniem, każdy powinien jechać tam przynajmniej raz w życiu.
W Niedziele po poprawinach wyruszyliśmy więc dalej. Nocleg mieliśmy w Bieruniu, to jakieś 8 km od Oświęcimia. Czasu na sen nie było dużo, bo w poniedziałek musieliśmy wstać już o 6, gdyż na 7 mieliśmy śniadanie, a zaraz po tym trzeba było jechać już do Auschwitz, bo bilety zamówione mieliśmy na 8.20... Wszystko fajnie pięknie- wejście do muzeum...
Miałam torebkę, troszkę większą od kartki a4 ( taki format miała miarka Panów Strażników ).
Wchodząc wytłumaczyłam jednemu z nich, że choruję na cukrzycę, w środku mam glukometr, peny, sok na docukrzenie i wszystkie potrzebne mi rzeczy. Powiedział, że OK, tylko mam podejść do Panów dalej, wyjąć wszystko z torebki i przejść przez bramki, ale nie ma problemu, że On wszystko rozumie.
Więc zrobiłam tak jak mi kazano. Niestety drugi Pan stwierdził, że mogę jedynie zabrać zawartość torebki a ją samą zanieść do depozytu... ale byłam wściekła... Według mnie to trochę nie na miejscu...

 Poniżej wklejam kilka zdjęć, myślę, że komentarz jest zbędny...









No cóż, weszliśmy do Muzeum, Wiele wystaw było zamkniętych z powodu konserwacji aczkolwiek tyle ile zobaczyłam na prawdę przyprawiło mnie o dreszczyk emocji. Kiedyś pojadę tam raz jeszcze, bo podobno każdy wyjazd przeżywa się inaczej.
Z Oświęcimia wyjechaliśmy koło 11.30, kierowałam całą drogę- w domu byliśmy jakoś o 18.00, wiadomo- przystanki, mierzenie cukru. Po powrocie byłam strasznie zmęczona ;)




Dziś aż ciężko było mi wstać do pracy, ale mus to mus ;)
Zaraz po powrocie zaczęłam 'podpinać' pompę. Był to dla mnie stres. Bałam się, czy wszystko zrobię dobrze. Po godzinnej walce jesteśmy już 'razem' ;)



Tymczasem uciekam coś zjeść i spać, dobranoc :*

Więcej o pompie 

w następnym poście ;)



















Zapomniałabym jeszcze o fotce z urodzin. Z Przyjaciółmi ;*







środa, 13 lipca 2016

Smacznie, zdrowo, kolorowo- kabaczkowy zawrót głowy ;))

Dzień Dobry Kochani, jak mija dzień? Jak znosicie te upały? Ja powiem szczerze, że dla mnie lata mogłoby nie być, wystarczyłaby mi nawet ciepła wiosna.
A tak... Wstajesz rano i nie wiesz co zastaniesz za oknem jak odsłonisz rolety? Deszcz? Burzę? A może skwar, w którym nie da się funkcjonować.

Mamy już połowę lipca, czas leci nie ubłagalnie. Nie wyobrażacie sobie jak trudno znaleźć korepetytora z matematyki. Wiadomo, każdy chce mieć trochę wolnego czasu i spędzić go z rodziną więc odmawia. Po dłuższych poszukiwaniach udało mi się znaleźć Panią w Pile. Zaczynam od jutra. Mam nadzieję, że te 'korki' dadzą mi coś i moje marzenia o studiach staną się rzeczywistością już w tym roku.


1 sierpnia miałam mieć wizytę kontrolną u Diabetologa w Poznaniu. Kilka dni temu dostałam jednak telefon z przychodni, z informacją, że Pani Doktor wyjeżdża i wizyta odwołana.

Kazano rejestrować mi się na inny termin, jednak dodzwonienie się do tego szpitala graniczy z cudem i najprawdopodobniej będę musiała jednego dnia zrobić sobie wycieczkę do Poznania tylko po to, by zarejestrować się na wizytę... Nie mogę zrozumieć dlaczego nasze Polskie przychodnie, albo tylko niewiele z nich prowadzi system zapisów online. Myślę, że byłoby to prostsze, wygodniejsze i o wiele lepsze rozwiązanie niż 'wiszenie' pół dnia na telefonie i czekanie na 'otwartą linię'.
No ale cóż... pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć... Niestety...

Przejdźmy może do tego o czym chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć.

Jak wiemy, kluczowym elementem leczenia cukrzycy jest DIETA, no właśnie... To najbardziej uciążliwa rzecz... Z dnia na dzień dowiadujesz się, że musisz całkowicie zmienić sposób odżywania, sposób przygotowania posiłków itd... Jest to dla Ciebie szok bo tak bardzo lubiłeś to, czy tamto...
Tak bardzo uwielbiałeś zjeść ciasto czy mielonego klopsa. Wydaje Ci się, że dieta oznacza jałowe jedzenie, bez smaku i wyglądu? Nigdy nie słyszałam większej bzdury! :)
Cały sekret tkwi w tym jak będziemy przygotowywać swoje posiłki. 
Pierwszym i chyba najważniejszym elementem jest to jakich używamy naczyń.
Gdy zachorowałam, przebywałam jeszcze wtedy w szpitalu- w moim domu jako pierwsza pojawiła się patelnia do beztłuszczowego smażenia z firmy ZEPTER. Służyła mi dłuższy czas i jeszcze czasami jej używam, ale z czasem to stało się trochę monotonne, bo wiadomo, że wszystkie dania zaczęły po czasie smakować podobnie.
Wtedy podjęłam decyzję o tym, aby zostać konsultantką w firmie TUPPERWARE. Zrobiłam to ze względu na swoją chorobę, po to, by móc taniej, w promocjach kupować naczynia, które ułatwią mi życie.
Dziś mamy ich już w domu spory zapas, dzięki czemu mogę eksperymentować w kuchni prawie z wszystkimi produktami, jednocześnie przygotowując potrawy, które kiedyś uwielbiałam, tyle, że w o wiele zdrowszej wersji.
Co Wy na to, abym w każdym kolejnym poście opisywała Wam dany produkt i do niego dołączała przepis z wykorzystaniem danego naczynia? 

Pierwszym takim naczyniem będzie SZYBKOWAR, w którym gotujemy przy użyciu kuchenki mikrofalowej.

W Niedzielę przygotowałam w nim cały obiad w zaledwie 15 minut. 
Klopsy nie były suche, ziemniaki smakowały lepiej niż gotowane w wodzie, nie wspominając o fasolce. 
Smaki nie wymieszały się, a co najważniejsze, wszystko przygotowałam w jednym garnku, co oszczędziło mój czas związany ze sprzątaniem.
Moc 900W.







Testerzy smaku i rodzinny obiad ;)


Drugą potrawą, którą przygotowałam były kabaczkowe roladki z mięsem mielonym.

Kabaczka przyprawiłam curry i zgrillowałam na gorącej patelni. 
W piekarniku zapiekałam około 25 minut w temperaturze 200C.











Może jeszcze coś do kawy?

Kabaczkowe ciasto!

Składniki:
  • 350 g obranego i rozdrobnionego kabaczka 
  • 100 g miękkiego masła (1/2 kostki)
  • 100 ml oleju roślinnego
  • 50 g brązowego cukru
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej + 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • cukier wanilinowy
  • 2 całe jajka
  • 100 ml jogurtu naturalnego
  • 300 g mąki pszennej 
  • 40 g ciemnego mocnego kakao
  • 60 g kakao Nesquik
  • 70 g ciemnej czekolady

Piec w temp. 180C około 40 minut








Miłego eksperymentowania w kuchni!

Do zobaczenia ;*

piątek, 8 lipca 2016

Nie tak szybko, nie od razu- od matury aż do stażu :)

Dzień Dobry Kochani. Zabierałam się do pisania postu już wcześniej, ale Siostra i Uczennice- (pamiętacie jeszcze kto dostał taką ksywkę? ;) ) wyciągnęły mnie na rowery.
Tak, zgadliście! Chodzi tu o moją Mamę i jej siostrę.
Po takiej długiej przerwie od dwóch kółek jakoś ogarnęłam i kilka małych kilometrów 
wpadło ;) wieczorem miałam problem z internetem i nie mogłam wgrać filmików...

Pod koniec miesiąca zarejestrowałam się w Urzędzie Pracy. Po swoich przejściach  i przeżyciach w gastronomii sezonowej, o których wspominałam w poprzednim poście, zdecydowałam, że chcę robić coś pewnego. 
Zaproponowano mi podjęcie stażu, aktualnie czekam więc na rozpatrzenie wniosku, bo jest duża szansa na odbycie stażu w Urzędzie Gminy jako młodszy referent. Duże wyzwanie? Możliwe, aczkolwiek zawszę nauczę się czegoś od tej strony 'administracyjnej' i w przyszłości będę mogła ująć te doświadczenie jako kolejny myślnik w CV. Jak to się mówi- zawsze coś ;)
Teraz więc muszę cierpliwie czekać na telefon i dalsze kroki, które musi już podjąć w tej sprawie Urząd Pracy ;)

Odebrałam już też wyniki matury... Niestety trochę powinęła mi się noga i żeby dostać się na studia muszę napisać jeszcze raz egzamin z matematyki.
To kolejny temat małych sprzeczek. Mi podoba się ratownictwo medyczne bądź pielęgniarstwo, a wiele osób podpowiada mi abym jednak poszła na dziennikarstwo, bo rzekomo mam do tego rękę ;)
Ale... mam jeszcze czas, więc okaże się co dalej ;)


Póki co korzystam z wakacji, w końcu mogę się wyspać! :)
Pojechałabym gdzieś sobie, ale póki co nie mam żadnych konkretniejszych planów, zobaczymy co przyniesie czas ;)
W sumie nie, mam przecież jakieś plany!
16 lipca jadę w rodzinne strony mojego Taty, czyli w Bory Tucholskie na zjazd rodzinny. Szczerzę muszę się przyznać, że nie znam tam zbyt wielu osób, więc postanowiłam to zmienić ;)

W połowie sierpnia wybieram się zaś na południe ;) Kierunek Racibórz i wesele kuzyna ;)
W sumie miało mnie tam nie być, ale mama postanowiła, że pojadę jako drugi kierowca, bo przed nami bardzo daleka droga, a jednej osobie prowadzić w nocy byłoby zdecydowanie za ciężko. 
Będę mogła przy okazji sprawdzić swoje siły za kierownicą na większej odległości, więc same pozytywy ;)
Mam nadzieję, że to wesele odbędzie się jednak bez takiego niedocukrzenia jakie spotkało mnie pięć lat temu na weselu w Legnicy. Nie chciałabym drugi raz przeżywać czegoś takiego, bo było to coś strasznego...

Poza tym... w domu mówią mi, że mi odbiło.... bo... myślę nad kolejnym tatuażem... ohh tak, igła wciąga! Szkoda, że ta od insuliny nie jest tak przyjemna jak ta, od tatuażu....
Co Wy na to? :)

W domu na hasło kolejny tatuaż reagują mniej więcej tak... ;)








Przejdziemy do przyjemności? Zapraszam Was do mojej kuchni;)
Dziś przed nami piekarnik kontra kuchenka mikrofalowa ;)

W pierwszej odsłonie Naleśnikowe Ślimaczki w Jajecznym Garnuszku.

Składniki:

  • 1 jajko
  • 3 łyżki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 100 ml mleka




Efekt końcowy ;)



Do ciasta dodać możemy szpinak/ sok pomidorowy itd. Tutaj naleśniczki w wersji szpinakowej, w środku zaś nadzienie z serka almette z czosnkiem i łososiem ;)



W drugiej odsłonie bułeczka zapiekana z serkiem mozarella, jajkiem, wędzonką i bazylią! Pycha! ;)






Mniam ! ♥




Na koniec przyznam Wam się jeszcze, że zmieniłam kolor włosów ;)





wtorek, 21 czerwca 2016

Hej dziewczyny, hej chłopacy- jak diabetyk szuka pracy! ;)

Halo, czy moi kochani Czytelnicy żyją?
Pewnie nie spodziewaliście się, że się do Was odezwę, ale jak sami już wiecie lubię zaskakiwać ;)
Mamy trochę zaległości do nadrobienia i dość dużo informacji z mojego codziennego życia mam Wam dziś do przekazania. Wiadomo- są to rzeczy wesołe, ale są też i rzeczy smutne, których każdy z nas na pewno stara się w swoim życiu unikać jak ognia. Czasem niestety trzeba i takich trochę doświadczyć.
No dobra, przejdźmy do rzeczy ;)

7 marca obchodziłam swoją piątą rocznicę- nie, nie ślubu ;)
Świątecznie, rodzinnie ;)
Równe pięć lat męczymy się już razem z koleżanką cukrzycą, ciężko nam złapać wspólny język i się dogadać. Musimy dzielić się wszystkim, a to bywa często uciążliwe i denerwujące. Można powiedzieć, że jesteśmy jak ciągle kłócące się siostry bliźniaczki ;)
Wszyscy 8 marca świętują Dzień Kobiet, a ja mam dzień refleksji z jazdy karetką, jakaś dziwna trauma.


Marzec ogólnie był dla mnie jakimś stresującym okresem. Pod sam koniec miesiąca do szkoły miały dotrzeć wyniki egzaminów zawodowych, które pisaliśmy dwa dni przed studniówką, trudno wtedy było się skupić, bo każdy żył już sobotnim balem i przygotowaniami do niego.
Muszę się jednak pochwalić, bo zdałam z bardzo dobrym wynikiem i oficjalnie jestem już Technikiem Żywienia i Usług Gastronomicznych ;) Jestem z siebie dumna, bo egzamin na prawdę nie należał do banalnych i prostych i potrzebna była na nim wiedza z całych czterech lat nauki w technikum.




kwietniowa wizyta w Poznaniu ;)
Na początku kwietnia byłam też na wizycie kontrolnej u diabetologa i dowiedziałam się, że mam anemię. Dziwne, bo nigdy wcześniej nie miałam z tym problemów. Jednak w maju dla samej siebie sprawdziłam sobie wartość hemoglobiny i już znacznie się poprawiło chociaż jeszcze mam wynik troszkę poniżej normy, ale myślę, że z czasem 'ogarnie się' i to :)


Sąsiadka z przypadku, przyjaciółka z wyboru! :D


Potem nadszedł czas na poprawianie ocen, zakończenie roku i maturę, ale może po kolei ;)
Zakończenie roku mieliśmy wyjątkowo jako jedyna szkoła 2 maja, z powodu, że kilka osób z mojej szkoły wyjechało na Erasmusa i nie byliby oni obecni w tym ważnym dla siebie dniu, bo przecież Technikum w Brzostowie kończy się tylko raz.
Nie zabrakło łez, słów wdzięczności i obietnic, że przecież jeszcze nie raz się spotkamy. Ja już tęsknię za swoją szkoła i odwiedzam ją jak tylko mam taką okazję.  Już dziś mogę stwierdzić, że lata technikum to póki co najlepszy okres w moim życiu ;)
Póki co regularnie z częścią klasy się spotykamy i wspólnie grillujemy, mam nadzieję, że nasz kontakt nie urwie się tak szybko!

4 maja skończyła się zabawa, zaczęła się MaTuRa!
Na pierwszy ogień poszedł język polski, drugi dzień matematyka (tych dwóch przedmiotów jestem najmniej pewna), trzeciego dnia był angielski, który poszedł mi dość dobrze. Potem przyszedł czas na egzaminy ustne, bałam się ich straszne, ale zdałam bez problemu co strasznie mnie cieszy. Na wyniki egzaminów pisemnych muszę czekać do 5 lipca. Tak, to czekanie jest najgorsze. Jeżeli uda mi się zdać maturę ( a jeśli nie uda, to po ewentualnej poprawce) zamierzam iść na studia. Rozważam Ratownictwo Medyczne i Pielęgniarstwo. Zawsze jakoś 'kręciła' mnie ta tematyka. i jeśli mam już iść w jakimś kierunku to nie widzę siebie na jakimś zarządzaniu czy ekonomii, tylko właśnie na jakimś z takich kierunków. Jednak wszystko niestety jest uzależnione od wyników matury, na które z niecierpliwością oczekuję ;)


Absolwenci!

Maturzystka! :D


Fura, skóra i matura ;)

Po wszystkim stwierdziłam, że nadszedł również czas zacząć spełniać swoje marzenia. 
Pamiętacie jak kiedyś wspominałam Wam, że chciałabym mieć tatuaż? Tak więc 20 maja, dzień po ostatnim egzaminie maturalnym spełniłam swoje marzenie. Decyzja była szybka, bo 19 maja późnym wieczorem dostałam wiadomość ze studia tatuażu, że jeżeli mamy dziarać to dziaramy następnego dnia rano.
Nie zastanawiałam się ani sekundy.
Moje małe marzenie ;)

Mnie to nie bolało, było to bardziej odczucie drapania. Może dlatego, że jestem przyzwyczajona do igieł i kłucia. 
Sama sesja trwała dobrą godzinkę. Tatuażysta jednak obawiał się jak będzie goić mi się rana, całość przebiegła jednak bez szwanku. Chyba... to nie był mój ostatni tatuaż ;)
Poniżej wklejam wam linka do profilu studia, w którym ja robiłam swoją 'dziarę', z czystym sercem POLECAM!

Lucas Airbrush- Tattoo












Leoś :)

























W wakacje postanowiłam podjąć jakąś pracę, tym bardziej, że moje wakacje w tym roku są nieco dłuższe. Chyba wydam książkę pt. "Cukrzyk szuka pracy", bo to co mnie spotkało, na samą myśl denerwuje mnie do dnia dzisiejszego. 
Nigdy raczej nikt nie dyskryminował mnie z powodu mojej choroby, aż do pewnego dnia.
Pewnego czerwcowego popołudnia dostałam telefon, że moje CV zainteresowało pewien zakład gastronomii sezonowej i, że następnego dnia mam zgłosić się na dzień szkolenia i podpisanie umowy. Byłam strasznie szczęśliwa. Praca szła mi dość dobrze, dobrze nawiązywałam kontakt z klientami i sprzedawałam produkty, które ta firma miała do zaoferowania.
Do czasu aż.... do pracy nie przyjechała "Szefowa" - bo nie wiem jak nazwać taką osobę.
Pani widząc mój tatuaż powiedziała, że afiszuję się swoją chorobą, psuję renomę jej firmy i jak w ogóle można zatrudnić osobę z cukrzycą, przecież to niedorzeczne.
Mam nadzieję, że nikt taki więcej nie stanie mi w życiu na drodze.
A ja dalej będę dumnie odsłaniać swój tatuaż i z podniesioną głową szukać pracy ;)

Strasznie przykro mi tylko, że dyskryminuje się ludzi przez rzeczy i sytuacje, na które nie mamy wpływu.

;)

Gdzie jest pompa? :)





Zajrzyjmy, co słychać w mojej kuchni?
Dziś przygotowałam lody bananowe.
Składniki:

  • 6 małych bananów
  • 3 łyżki jogurtu naturalnego
  • sok z połowy cytryny
Mrozić około 6 godzin.




Efekt końcowy ;)



Buziaki kochani! ;*



wtorek, 2 lutego 2016

Szpitalowo i zdrowo :)

Dobry Wieczór Kochani.
Tak jak obiecywałam, że odezwę się gdy już wrócę do domu i wrócę do swojego trybu życia- normalnego trybu życia.
W ostatnim poście wspomniałam Wam, że od 25 stycznia, czyli zeszłego Poniedziałku przebywałam w szpitalu.
Niestety w Pile nie ma oddziału Diabetologii i na terenie Wielkopolski najbliższy taki  szpital  znajduję się w Poznaniu.
Na miejscu miałam być najpóźniej o 9.00, więc z domu wyjechać musieliśmy już chwilę po 7.00. Dla mnie to przecież środek nocy. Byliśmy nieco wcześniej, bo Brat K.- zawodowy kierowca, bez problemu przebrnął przez zakorkowane ulice Poznania :)

Muszę o tym wspomnieć. To był mój pierwszy pobyt na oddziale dla dorosłych, więc mam duże porównanie ze szpitalem na Szpitalnej.
Nie chodzi tu o warunki, bo tego nie mogę porównywać dlatego, że Klinika na Szpitalnej to stosunkowo nowy szpital do tego, w którym leżałam czyli na Mickiewicza.
Dużym plusem było to, że trafiłam na dwuosobowy pokój, a to też według mnie daje duży komfort.
Porównanie duże mam dlatego, że dla mnie był to wielki szok. Takie przemieszczenie się z oddziału dziecięcego na oddział dla dorosłych, gdzie byłam najmłodsza. Na Szpitalnej wszystkie badania wykonywano na miejscu lub w asyście pielęgniarki czy ratownika medycznego prowadzono na takie badanie w odpowiednie miejsce.
Tutaj przeżyłam szok, dlatego, że tuż po przyjęciu wręczono mi do ręki kartkę, ze skierowaniem i powiedziano '' Idź na EKG''.
- Ale, że co? Jak?!
Nie znałam w ogóle obiektu, nie wiedziałam nawet jak wrócić na oddział gdy gdziekolwiek z niego wyszłam.
Tak było z każdym badaniem.
Dziwną sytuacją było dla mnie też to, że nikt nie wołał na pomiar glikemii tak, jak to było w tamtym szpitalu. Tutaj powiedziano mi po chwili ile razy dziennie oznaczać stężenie glukozy we krwi, kazano liczyć WW i WBT oraz obliczać dawki insuliny.
Nie mogę narzekać bo wykonano mi wiele badań, załapałam się na wiele konsultacji.

Przy przyjęciu na oddział podpisać trzeba również kartę, gdzie zobowiązujemy się do uczestnictwa w obowiązkowych szkoleniach z zakresu cukrzycy typu 1.
Dla mnie to było w sumie przypomnienie i utrwalenie wiedzy, bo z duża częścią tego materiału miałam już styczność gdy zachorowałam, ale także przez 4 lata szkoły.


Szpital to niby szpital, ale to dzięki chorobie mam dużo znajomych.
Tym razem moją współlokatorką była Natalia z Gorzowa, z którą świetnie się dogadywałyśmy, szczególnie wtedy, kiedy byłyśmy głodne i trzeba było coś tajnie podjeść. Nie zapomnę też nigdy naszych wycieczek do Netto i zwiedzania każdego zakątka szpitala (włącznie z magazynami i piwnicami) gdy trzeba było zbijać wysokie cukry :) Dziękuję też Kochana, że naprawiłaś mi łóżko i nie musiałam spać na siedząco :)

;)





Jeszcze przed hospitalizacją poznałam Kamila, z którym 'zgadałam się', że też będzie na badaniach na oddziale, ale dopiero od środy.
Niecierpliwie czekałyśmy więc aż dołączy do nas.
Przyjechał w środę rano, z laptopem pełnym filmów i SŁOICZKIEM SOLI, o którą prosiłam :)

Bardzo stylowa czapka... ;)

Wieczorami wspólnie, w trójkę oglądaliśmy przeróżne filmy, od komedii po różne inne.
Nie zawsze podobało się to kadrze medycznej, ale trzeba było im pokazać kto rządzi i mimo uwag kładliśmy się spać bardzo późno.






Serdeczne dzięki też wszystkim, którzy 
zechcieli do mnie wpaść, kilka razy pojawiła się u mnie Ania i Wiktoria ( dzięki za talerz, bo z styropianowych tacek bym nie jadła) , ale muszę Wam też coś powiedzieć. Pewnego dnia, siedziałam sobie na łóżku i ktoś zapukał do drzwi, po czym zapytał czy jest tu Pani Katarzyna. Kompletnie nie miałam pojęcia kto to. Okazało się, że to Pani Jola, która zachorowała na cukrzycę typu 1 już około 30 lat temu, czyta mojego bloga i będąc na wizycie u swojego diabetologa postanowiła przy okazji mnie odwiedzić. Pani Jola opowiadała jak to kiedyś podawało się insulinę, i jak długo leżała w szpitalu, tylko dlatego, że nie chciała sobie zrobić wielką gotowaną strzykawą zastrzyku w udo :)


Pewnie jesteście ciekawi jak mój stan zdrowia. Powiem krótko, moja Hba1C to tragedia, ale obiecałam sobie, że się za siebie wezmę i mam nadzieję, że na wizycie w kwietniu jej odsetek będzie już dużo niższy.

Cholesterol całkowity mam też lekko podwyższony, norma jest do 200, a ja mam 204. Myślę, że czas odstawić masło i tłuste potrawy i wszystko wróci do porządku.
Najbardziej bałam się czy wszystko ok z tarczycą, bo nadczynność i niedoczynność tarczycy bardzo często przyplątują się do cukrzycy, ale Pani doktor powiedziała, że wszystkie wartości są w normie i nie ma czym się martwić. Ważnym badaniem u osób chorujących na cukrzycę jest też badanie dna oka i czucia w stopach. Tutaj też nie wykryto mi żadnych niepokojących zmian. Serducho też mam jak dzwon, więc jednym słowem, chyba jestem nie do zdarcia haha :)

Wspominając o cholesterolu- polecam zajrzeć na stronę :
http://drogadosiebie.pl/cholesterol/

Możecie tam się sporo na ten temat dowiedzieć :)
Wypisano mnie w Piątek. 

Postanowiłam nie robić problemu Siostrze i zadecydowałam, że wrócę pociągiem. 
Miałam zamiar iść na dworzec pieszo, bo to tylko 1,5 km, a ja przecież miałam niby tylko 4 torby...
Kamil kazał mi jechać taksówką, decydując się mnie na nią odprowadzić.
Chyba jednak minę musiałam mieć właściwą i wyglądać też musiałam właściwie wlekąc się z tymi torbami, bo Kamil (uciekając z oddziału!!) postanowił odwieźć mnie na sam dworzec.
Do Pociągu miałam jeszcze dobrą godzinę, a On musiał wracać na szkolenie. Mi pozostało jeszcze dowleczenie się od kas biletowych na swój peron. Myślę, że było to gorsze niż jakiś sport wyczynowy, bo po dotarciu do swojego pociągu z cukru 120 zrobiło się 77 i mogłam bez wyrzutów sumienia wciągnąć sobie Prince Polo :)
Moja kochana Siostrzyczka, odebrała mnie z pociągu :)

Załapaliśmy się jeszcze na badanie wydolności organizmu, analizę naszej diety przez specjalistów i szereg specjalistycznych badań. 9 lutego znowu spotykamy się w Poznaniu i będziemy przechodzić badania. Trzeba korzystać jak się da, bo prywatnie pewnie żadne z nas nie zrobiłoby sobie takich badań prywatnie na własny koszt.

Wystarczy już chyba tych szpitalnych ciekawostek co? :)


Już luty... za trzy miesiące już koniec szkoły, a ja? 
Matura, studia? Właśnie, ma ktoś jakiś sprawdzony sposób na przymuszenie się i chęci do nauki na nią? Do piątku złożyć muszę ostateczną deklarację z czego ją zdaję, na razie wpisałam biologię i WOS, ale czy dam radę?

Do 30 marca musimy czekać jeszcze na wyniki egzaminu zawodowego. W pewnym sensie moje plany na przyszłość chciałabym w jakimś stopniu powiązać z moim zawodem, więc świadectwo technika jest jednym z kluczy do furtki na resztę życia, a to oczekiwanie  na wyniki jest najgorsze....
Trzymajcie kciuki, proszę...



Ciocia maturzystka na etacie, część pierwsza...


... część druga :)








Zajrzymy może teraz do kuchni? Robiłam ostatnio Mięssinki  (nazwa własna haha :)  )


Składniki:

- mięso mielone
- pieczarki
- cebula
- przyprawy

Sposób przygotowania:

Formę do Muffin wyłożyć mięsem mielonym, cebulę przesmażyć z pieczarkami na oliwie. Wypełnić muffinę, piec około 15-17 minut. Pod koniec pieczenia zatrzeć serem.











Dobra nie będę już przynudzać.  ;)


a do matury uczę się tak...

Dobranoc ;**


  




środa, 20 stycznia 2016

Marynara i fryzura, za sto dni matura... ;)

Dobry wieczór ;)
Tak jak obiecywałam, odzywam się w wolnej chwili.
 
Zima pełną parą...


Za mną już egzaminy zawodowe. Sprawdzając klucz odpowiedzi, wiem, że pierwszą część mam zdaną, chyba na około 85%. Gorzej z drugą, bo niestety na internecie nie są ujawnione arkusze i rozwiązania do zadania praktycznego, które mieliśmy do zrobienia.
Wyniki dopiero 30 marca, więc trochę jeszcze muszę pożyć w niepewności.
Myślę jednak, że trud, który Panie nauczycielki włożyły w przygotowanie nas do uzyskania jak najlepszego wyniku da swoje efekty :)








Egzaminy mieliśmy w czwartek i piątek, a tuż po nich w sobotę- 16 stycznia studniówkę.
Nie wiem co było dla mnie większym stresem, egzamin zawodowy czy przemówienie  na rozpoczęcie i Polonez.
Wszystko jednak poszło jak należy, wszyscy świetnie się bawiliśmy.
Następnego dnia, w niedziele nogi i ręce bolały tak strasznie- co oznacza dobrą imprezę.

;)
 Minęła studniówka
Z wielkim hukiem
Czas ucieka i matura coraz bliżej..

MATURA!
Z Mamuśką :)


Przed wyjściem ;)


Z Kasią i P. Iloną ;)

 Wpadliśmy jednak z klasą na pomysł, że fajnie byłoby zrobić jeszcze jakieś poprawiny- tym bardziej, że jedzenia zostało nam na prawdę sporo. Wynajęliśmy salę wiejską w okolicznej wsi i sami przygotowaliśmy sobie imprezę. Chociaż było parę problemów w kwestii sprzątania, to mogę stwierdzić, że tego dnia też bawiliśmy się świetnie.


Najlepsza klasa na świecie!


W tym tygodniu korzystam z ferii, może w końcu uda mi się wyspać...
Już w poniedziałek idę przecież do szpitala, a z tego co słyszałam budzą tam już około 6.00 rano.. :(
Szczerze mówiąc trochę się boję tego wyjazdu... Nowy szpital, nowi lekarze, nowe zasady i przyzwyczajenia...
Ale dam radę.. Bo jak nie ja to kto? ;)

Obiecałam wam, że pojawi się konkurs. Bądźcie jeszcze cierpliwi, bo 'domykam' szczegóły. 

Mam dla Was za to coś innego, ciekawego :)
Jakoś w listopadzie na stronie pewnego portalu dla Diabetyków pojawiła się informacja o konkursie dla dzieci na przepis dla diabetyków.
Długo nie myśląc, poszłam z Julą do sklepu, ubrałam ją w kucharski strój, uszykowałyśmy sprzęt i aparat w ruch.
Julia zajęła I miejsce za co otrzymała piękną książkę z przepisami dla dzieci. Ja również otrzymałam książkę z przepisami dla diabetyków, gdzie podana jest już ilość WW i WBT. Cudo!
Pod spodem zamieszczam link do filmiku  z moją małą aktorką!


Koktail dla diabetyków w wykonaniu Julki




Jak Wam się podoba ?

Młoda jest słodka, prawda? :)
Uciekam spać, dobranoc :*